Geoblog.pl    Konyack    Podróże    RPA - podróż nad dwa oceany    Po mieście krążymy i z góry schodzimy, czyli z Kapsztadem zawieramy osobistą znajomość.
Zwiń mapę
2017
04
sty

Po mieście krążymy i z góry schodzimy, czyli z Kapsztadem zawieramy osobistą znajomość.

 
Republika Południowej Afryki
Republika Południowej Afryki, Cape Town
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9589 km
 
Wśród drobnych przyjemności życiowych syty i beztroski sen w wygodnym łożu po ekonomicznej, długiej podróży zajmuje wysoką lokatę. A kiedy jeszcze po podniesieniu rolet widać błękit, a na nim araukarie lub inne minarety, to już mimowolny uśmiech sam wpełza na twarz. I zaostrza apetyt na nieśpieszne, wykwintne śniadanko...
Internetowa pogodynka zdeterminowała nasze plany na najbliższe dni. Dzisiaj ma być ten dzień, w którym chmury i chmurki mają wolne od obowiązkowego przysłaniania Góry Stołowej. Ale żeby zmylić ewentualnych szpiegów na początek udaliśmy się w kierunku przeciwnym, czyli do Down Town. Kilka przecznic od naszego mieszkania, na placu Green Market rozsiadł się wygodnie bazar, czyli market. Trochę przypominało to Jarmark Dominikański, ale jako że to pierwszy dzień i wszystko jest nowe i świeże, to te plemienne maski, rzeźbione żyrafy, fikuśne makatki, bębenki, wisiorki i dzidy wydały nam się atrakcyjnie egzotycznie.
Przemierzywszy dzielnicę biurową stanęliśmy na przedpolu Waterfront, czyli niegdysiejszej dzielnicy portowej, która została w niedalekiej przeszłości przerobiona na atrakcję turystyczną. Nabrzeżne magazyny zamieniły się w eleganckie kafejki, galerie sztuki, butiki, restauracyjki. Pojawiło się trochę rzeźb, fontanna, diabelski młyn i nieodzowni w takich miejscach grajkowie, tancerze, kuglarze, połykacze ognia. No i oczywiście tłumy tych, dla których to wszystko powstało. Większość z aparatami, kamerami, w grupkach, solo, biali, żółci, beżowi, snujący się tam i siam w poszukiwaniu okazji do wydania paru groszy na loda, rybkę czy paciorki. Niemniej prawie wszyscy należeli do Bractwa Czcicieli Selfików...
Okazało się, że i nam sprawia przyjemność drobna konsumpcja lanczowa pod markizą przy fontannie. A i lokalni browarnicy przekonali nas do siebie bez większego kłopotu.
Wracając na kwaterę skręciliśmy na teren okazałych apartamentowców przy hotelu One&Only - fantazyjnie powyginane kanały, mostki, fontanny, gazony, pachnące SPA na wyspie. Nie mieliśmy wątpliwości, że chętnie byśmy to zamieszkali. Gdyby tylko bliżej było do metra Kabaty...
Pobraliśmy autko z garażu z zamiarem dostania się na Górę Stołową. Oczywiście robi się to pośrednio, za pośrednictwem kolejki. A w zasadzie za pośrednictwem kolejki do kolejki... Miła pani w mundurku poinformowała nas gdzie mamy stanąć (ech, szkoda że nie kupiliśmy biletów on-line!) i zawyrokowała, że na jej oko to na jakieś półtorej godziny wygląda. I właśnie wtedy poczuliśmy się naprawdę na wakacjach - nie śpieszysz się, nie gonisz nigdzie, stoisz, kontemplujesz, nosek kremem posmarujesz, spojrzysz w lewo, spojrzysz w prawo. Jak w polskim filmie...
Dwie główne różnice pomiędzy tą kolejką, a tą dajmy na to w Davos polega na tym, że tutaj wagonik jest okrągły i podczas jazdy obraca się wokół własnej osi, a ponadto nikt nie trzyma nart w garści. Z każdą sekundą horyzont oddalał się co raz bardziej, a Kapsztad karlał. Na szczycie oprócz górnej stacji zbudowano jeszcze lokal gastronomiczny z szarawego kamienia o dużej przepustowości oraz adekwatnej wielkości sanitariaty. Z tarasów oprócz oszałamiającego widoku podziwialiśmy jeszcze góralki. Ale nie takie z dwoma warkoczami i roztańczonym biustem, tylko zwierzątka wielkości zająca, podobne do świnki morskiej, a spokrewnione z hipopotamem - łaziły sobie wśród krzaczków i kamieni nie przejmując się zanadto obecnością dwunożnych. Poszliśmy sobie na spacer po tym wielkim blacie podziwiając przedziwnych przedstawicieli roślinności przylądkowej (to ponoć taka specjalna i jedyna w swoim rodzaju strefa klimatyczno-biologiczna).
Jeszcze na dole, przy wsiadaniu do wagonika chłopak z obsługi zwrócił nam uwagę, że mamy bilet tylko w jedną stronę. Potwierdziliśmy chóralnie, wszak zamiarem naszym było samonożne zejście po ścieżce przyklejonej do tej gigantycznej skały. Na początku tego szlaku Bogdan pojmał języka, który zeznał bez przymusu, że wchodził siedemdziesiąt cztery minuty. Nie było podstaw mu nie wierzyć, albowiem był od nas przynajmniej o połowę młodszy.
Zejście okazało się nad wyraz miłą przechadzką po głazach, kamulcach i innych schodkach, nachylonych niczym podejście pod Świnicę. Co kilka chwil spotykaliśmy kolejnych spoconych zziajańców podążających w przeciwnym kierunku - skoro oni weszli, to my damy radę zejść... Gwiazda nasza codzienna tymczasem schowała się już za górą i tylko z lekka już oświetlała co wyższe punkty miasta, które co raz bardziej przybliżało się do naszych stóp. W pierwszych kroplach ciemności weszliśmy na asfalt, którym w kwadrans dotarliśmy do samochodu. Może i dłużej schodziliśmy niż ten zawzięty młodzian wchodził, ale za to na pewno nasze dziewczęta mają zgrabniejsze nogi i widoki mieliśmy ładniejsze.
Po dotarciu na nasz tarasik krokomierz podsumował dzisiejszy dzień - ponad dwadzieścia sześć tysięcy kroków. Dobranoc...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (11)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2017-02-07 14:32
Uf...26 tysięcy kroków w wyjątkowych warunkach... Pięknie!!
 
Rodztrosk
Rodztrosk - 2017-02-20 14:40
Tak zwyczajnie na koncu swiata ? Cudne fotki , apetyczne slowa Ach !
 
 
Konyack
Jacek Konieczny
zwiedził 7% świata (14 państw)
Zasoby: 116 wpisów116 184 komentarze184 1295 zdjęć1295 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
02.01.2017 - 20.01.2017
 
 
11.09.2015 - 24.09.2015
 
 
01.02.2015 - 09.02.2015