Geoblog.pl    Konyack    Podróże    KAMBODŻA szybkim truchtem (Cambodia)    Z Bankgoku do Angkoru z "mrówkami" pospołu
Zwiń mapę
2015
04
lut

Z Bankgoku do Angkoru z "mrówkami" pospołu

 
Kambodża
Kambodża, Siem Reap
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11582 km
 
Wypoczęci i uśmiechnięci radośnie wyskoczyliśmy z łóżek po blisko pięciu godzinach snu. To znaczy nie całych pięciu, gdyż jakiś czasostrefowy chochlik przestawił Piotrowi budzik i kiedy w pełnym rynsztunku zapukał do naszych drzwi zaniepokojony brakiem odgłosów pakowania dowiedział się, że może jeszcze godzinkę pospać... Kwadrans przed ósmą zajechała taksówka z bagażnikiem w sześćdziesięciu procentach wypełnionym zbiornikiem na gaz. Odrobina gimnastyki łamigłówkowej oraz szczypta siły fizycznej rozwiązały problem i ruszyliśmy w kierunku terminala autobusowego. Poranny szczyt, jak w każdym dużym mieście, spowolnił tempo przemieszczania, ale dał w bonusie możliwość spokojniejszego wchłaniania tajskiej rzeczywistości. Skutery, tut-tuki, wywrotki pełne ludzi, klaksony, żebracy, ludzie do pracy...
Kilkanascie minut po ósmej dotarliśmy do dworca autobusowego. Rozległy budynek zdradzający ślady nowoczesności sprzed dwudziestu lat, z jeszcze bardziej rozległym betonowym placem, gdzieniegdzie przyozdobiony blachofalistymi wiatami, klasycznie przykurzony, azjatycko zaśmiecony, gwarny, szemrzący orkiestrą autokarowych deaseli. Kilkanaście minut, kilkaset przebytych metrów, kilka pytań i znaleźliśmy stanowisko No.106 – bramy do naszej kambodżańskiej przygody. Stanęliśmy z Piotrem na straży bagaży, a dziewczęta nasze udały się na eksplorację obiektu z zamiarem zapewnienia podróżnej aprowizacji. Wypuszczając kłęby tytoniowego dymu po męsku zaczęliśmy rozprawiać o pułapkach czyhających na mężczyzn nie potrafiących w mgnieniu okra odróżnić leady-boy'a od oryginalnych kobiet...
Zgodnie z rozkładem, czyli o 9:00, nasz autosanopodobny wehikuł prychnął, bipnął i odjechał w kierunku wschodnim. Na pokładzie kilkoro Koreańczyków oraz chmara białasów, w pełnym spektrum kontynentalnym i wiekowym, oraz kierowca i jego pomocnik, czyli steward w wersji „Goblin 3” (okrągła twarzoczaszka, melancholijny uśmieszek, szpiczaste uszka...). Jako że zaokienna rzeczywistości nie grzeszyła urodą, a nasze uciemiężone ciała kwalifikowały się do oddania ich do komisu, dość szybko okazało się, że fotele wcale nie są aż tak ciasne jak się wydawało i Morfeusz powycierał nam gumką-myszką spore fragmenty filmu z tego przejazdu...
Nieco po czternastej autokar podjechał do „7-eleven” i Pan Goblin po chwili wytargał z niego dwie wielkie torby tajemniczych styropianowych pudełeczek. Po ich otwarciu otuliła nas subtelna woń ciepłego ryżu z kleksem warzywno-krewetkowej potrawki - tylko najszybsi zjadacze „chińszczyzny” zdążyli spożyć przed przybyciem na granicę...
Po wyjściu na spiekotę pokazano nam w którą stronę mamy się kierować i poinformowano, że autokar z naszymi bagażami będzie oczekiwał po drugiej stronie. Noga za nogą przemieszczaliśmy się w kolorowym (odzieżowo i skórnie) tłumie w kierunku zdobnej bramy z napisem „Kingdom of Cambodia”. W tutejszych realiach profesja „mrówki” okazała się mieć zupełnie inne znaczenie: ręcznie wleczone wózki wielkości gimbusa wypełnione dobrem najróżniejszym lub tiropodobne tuk-tuki wysokości kamienicy przemieszczały się owadzim truchtem w obu kierunkach. Zachęcani do kupienia czegokolwiek (lub wszystkiego, dla odmiany) po kilku minutach dotarliśmy do kolejki wyjazdowej. Kwadransik szurania po kamiennej posadzce i już stanęliśmy przed obliczem umundurowanej pieczątkowej bogini – krótki uśmiech do elektronicznego obiektywu, uderzenie stempla w paszport i już nas nie ma w Tajlandii. Ale nie jesteśmy jeszcze w Kambodży, co oznacza, że trafiliśmy do czasoprzestrzennej dziury, zwanej pasem ziemi niczyjej, albo strefą duty free, jak kto woli... Dość komicznie wyglądały obwoźne stragany sklecone z dykty, pleksi oraz dziecięcych wózków obładowane najbardziej luksusowymi alkoholami świata i papierosami najznamienitszych marek. Brązowolice „hostessy” z niemowlętami przywiązanymi na plecach nienagannym wolnocłowym akcentem zachęcały nas do odrobiny szaleństwa...
Po wypełnieniu wyjazdowej (!) deklaracji zdrowotnej („w jakich krajach byłeś w ostatnich tygodniach, czy nie zaraziłeś się czymś w Tajlandii, czy nie masz swędzenia, czy nie..., czy nie...”) przeszliśmy dostojnie między dwoma kasynami w rozmiarze Las Vegas i ustawiliśmy się na końcu kolejki znikającej w lichutkim baraczki z napisem „Cambodian Passport Control”. Mniej więcej po kwadransie Beata z Piotrem pospieszyli na pomoc jegomościowi, który w omdleniu zaczął osuwać się przy ścianie – wykazywał oznaki zawałowe, ale po krótkim wywiadzie stanęło na tym, że chyba przesadził z ostrością curry... Trzy kwadranse zleciały jak z bicza strzelił i JUŻ byliśmy po skanowaniu wszystkich paluszków i wymierzeniu rytualnej pieczątki w paszporcie.
Dalsze dwie godziny jazdy przebiegły spokojnie, z licznymi, choć niezbyt dotkliwymi dziurowstrząsami i jednym zachodosłońcem. Po zacumowaniu przed biurem naszej kompanii transportowej dowiedzieliśmy się, że za chwilę zostaniemy odwiezieni bezpłatyni tuk-tukami do hoteli – mała rzecz, a jakże sympatyczna...
Wooden Angor Hotel okazał się być niezwykle klimatyczny, czyściutki (buty zostają przed wejściem), z przesympatyczną obsługą na wyposażeniu. W ciągu kilkunastu minut udało nam się nie tylko zrobić check-in, ale również omówić program i zarezerwować niezbędne bilety na atrakcje w następnych dwóch dniach naszego pobytu.
Ostatnim punktem programu dla wyprysznicowanej czwórki był wieczorny spacer w kierunku oddalonej o kwadrans Pub Street - zygzakowanie pomiędzy straganami, knajpeczkami, ślepymi muzykantami, połykaczami węży strażackich, naganiaczami salonów uciech cielesnych przerywane od czasu do czasu szklaneczką czegoś dobrze schłodzonego... :-) Po czterech dniach podróży lekko po północy złożyliśmy nasze strudzone ciałka w olbrzymich, pachnących łożach. Dobrej nocy. Och, jakże dobrej...

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (9)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2015-02-18 09:51
Trzy dni w podróży i trzy kraje!
zdjęcia ludzi z ...towarem- bezcenne.
 
 
Konyack
Jacek Konieczny
zwiedził 7% świata (14 państw)
Zasoby: 116 wpisów116 184 komentarze184 1295 zdjęć1295 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
02.01.2017 - 20.01.2017
 
 
11.09.2015 - 24.09.2015
 
 
01.02.2015 - 09.02.2015