No tak, drogi włóczykiju, czasem trzeba sobie powiedzieć - trudno. Cóż z tego, że przeleciałeś ponad 20 tys. km i od dwóch tygodni jeździsz po wybrzeżu i wypatrujesz wielorybów? Walenia nie będzie!
Wiatr gwiżdże na nasze plany i buja naszym samochodem na wszystkie strony. Statek nigdzie nie wypłynie. Nie można pójść do konkurencji, bo Maorysi mają tu monopol na atrakcje turystyczne. Rynek jest podzielony. Tylko jedna firma organizuje rejsy do wielorybów, jedna obserwację i pływanie z delfinami, jedna z fokami, jeszcze inna zajmuje się albatrosami. Dzięki temu nie ma tłoku w zatoce i zwierzęta z niej nie uciekają. Cena biletu na oglądanie wielorybów z pokładu statku (można też z helikoptera lub awionetki) też jest jedna - 145 NZD i właśnie tyle razy trzy, dziś zaoszczędzimy. ;-(
Ruszamy w stronę Christchurch skąd jutro odlatujemy do Singapuru. Zatoka żegna nas wszystkimi odcieniami szmaragdu. Wszystko skrzy się, błyszczy i mieni kryształowo. Czystość i przezroczystość - tylko w tym kraju można zobaczyć je naprawdę.
Christchurch to wyjątkowe miejsce. Pierwsi osadnicy, aby tu zamieszkać musieli mieć dobre pochodzenie i nienaganną opinię od pastora ze Zjednoczonego Królestwa. To miało być spełnienie utopijnej wizji Stowarzyszenia Cantenbury, złożonego z biskupów i arystokracji, o angielskim, doskonałym mieście na Oceanie Spokojnym. Pierwszych ośmiuset kandydatów na nieskazitelnych mieszkańców przypłynęło w 1850 r. i szybko okazało się, że kolonialna rzeczywistość niezbyt dobrze wpłynęła na ich moralność…
Natomiast angielski charakter wszystkich i wszystkiego został nawet wzmocniony i zachował się do dziś w postaci koncentratu. Budynki uczelniane mogłyby być scenografią do Harrego Pottera, a studenci umundurowani w pasiaste czarno-białe marynarki i takież krawaty są trochę karykaturą brytyjskiego młodego inteligenta.
Niepotrzebnie jednak spieszyliśmy się tu chcąc przed 17:00 wejść jeszcze do Galerii Sztuki Współczesnej. Wszystkie największe atrakcje turystyczne są zamknięte. W 2011 roku Christchurch nawiedziło trzęsienie ziemi, które pochłonęło 181 osób. Prawie wszystkie budynki w centrum są teraz remontowane, wszędzie płoty, dźwigi i hałas wiercenia. Katedra jeszcze w połowie zburzona jest smutną pamiątką po tym wydarzeniu.
W przewodnikach jest informacja, że odbudowa powinna się skończyć w 2012 r. Ale jak to z pracami budowlanymi bywa pod każdą szerokością geograficzną, i tu są spore opóźnienia. Zamknięte jest też Centrum Artystyczne, działa za to muzeum Canterbury – na prawdę warte odwiedzin (wstęp wolny). Jest tu bardzo ładna ekspozycja pokazująca życie i sztukę Maorysów oraz historię osadników wraz z listą pierwszych pasażerów przybyłych do miasta. Ładnie odtworzona uliczka z XIX wieku wraz ze sklepikami i warsztatami oraz wystawa prac Banksy'ego poprawiły nam opinię o sensowności spędzenia dnia w Christchurch. Najważniejsze jednak, że na kempigu Addington Accomodation Park spotykamy się z naszymi przyjaciółmi, pp.Klimontami, którzy wrócili właśnie oczarowani Fiordlandem i dworcem kolejowym w Dunedin. Mieliśmy wspaniały wieczór wypełniony podróżniczymi opowieściami spędzony w kamperze. Nowa Zelandia żegna nas deszczem, chłodem i porywistym wiatrem. Dzięki temu łatwiej nam będzie się z nią pożegnać.
Jutro znów wpadniemy w kołowrotek odpraw samolotowych, odlotów, lądowań i zmian czasu. Wyskoczymy z niego po ponad trzydziestu godzinach, śpiący i zmęczeni, ale też bardzo zadowoleni z naszej kolejnej włóczęgi...