Geoblog.pl    Konyack    Podróże    RPA - podróż nad dwa oceany    Górę objeżdżamy, stale się wzruszamy, czyli ogrody, rybki i zachody.
Zwiń mapę
2017
06
sty

Górę objeżdżamy, stale się wzruszamy, czyli ogrody, rybki i zachody.

 
Republika Południowej Afryki
Republika Południowej Afryki, Cape Town
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9674 km
 
W założeniu miał to być dzień spokojny, nie za długi, bardziej poszukujący półtonów, niż kolorowych highlights'ów. Góra Stołowa w lisiej czapie, słońce świecące jakby przez firankę, stylowy kloszard powiewający dredami na wietrze, niewytłumaczalny brak porannych korków.
Przejazd do ogrodu botanicznego Kirstenboch tą samą drogą co dnia poprzedniego okazał się równie interesujący - wciąż odkrywaliśmy kolejne rezydencje przyczajone w cieniu listowia. Bogdan wciąż nie do końca pogodził się z faktem, że ogród botaniczny jest nienaruszalnym punktem programu wszystkich naszych wyjazdów. Niemniej z miną udającą zainteresowanie zapłacił z bilet i wkroczyliśmy. Oficjalnie teren ten stał się państwowym obszarem chronionym w 1913 roku (pod zarządem SANBI, czyli Południowoafrykańskiego Instytutu Bioróżnorodności), ale już w roku 1660 niejaki Jan van Riebeek, pierwszy zarządca holenderskiej kolonii, polecił obsadzić granice tejże dzikimi migdałowcami i jeżynami w celu ochrony przed dzikusami i nielegalnym wypasem bydła.
Nieśpieszne snucie się alejkami wśród tych wszystkich przedstawicieli lokalnej, jedynej w swoim rodzaju flory, już samo w sobie wprowadza w nastrój poetycki. A do tego jeszcze ta szkocka wilgoć w powietrzu i norweska szarość nieba... Poza kilkunastoma znanymi nam z widzenia roślinami, jak chociażby protea, co chwila zatrzymywaliśmy się przy jakimś endemicie-kosmicie, by dotykiem przekonać się, że to nie wytwór obrotnych Kantończyków. Największe emocje wywołała roślina o liściach formatu A3, miłych w dotyku niczym papa dachowa, ale za to zwieńczona rudymi pomponami. Moja najukochańsza żona dostrzegła w nich bohaterów kilku swoich obrazów (jak na przykład ten: http://www.martakonieczny.art.pl/obrazy,3,3.html ). Nigdy wcześniej roślin takich nie widziała, ale artystyczną duszą ich istnienie przeczuła.
W centralnym punkcie ogrodu stoi Lecture Hall, miejsce wszelakich imprez, rautów, konferencji, ale i przystań goszcząca artystów z ich wystawami. Nie trudno się domyśleć, że dotarliśmy tam wiedzeni art-radarem. W kilku salach wystawiano prace współczesnych twórców południowoafrykańskich, zarówno malarzy, jak i rzeźbiarzy czy grafików. Było to świeże, interesujące, w większości poszukujące jakiejś własnej drogi prowadzącej od miejscowych korzeni do awangardy. Na szczęście niewiele było (a jakże często zdarza nam się to obserwować na różnych antypodach) prób naśladowania sztuki europejskiej i stylizowania się na współczesnych Van Gogh'ów.
Opisywanie wszystkich ścieżek, alejek, altanek, rzeczek i kładeczek musiałoby się skończyć powstaniem sequela "Nad Niemnem", a tego, z racji licealnej traumy, wolelibyśmy uniknąć. Ograniczmy się zatem do odnotowania, że poza wszelkimi odcieniami zieleni oraz kwiecia wielokolorowego, postawiono tam również pokaźny pawilon przeszklony, w którym umieszczono najdziwniejsze sukulenty, grubosze, kaktusowate oraz wszystko to, co rosło w innych, bardziej suchych, strefach klimatycznych RPA i co wydawało się pozbawione chlorofilu.
W Hout Bay przesiedliśmy się z M63 na M6 kierując się na północ, z zamiarem objechania Góry Stołowej nadbrzeżną Victoria Road. Trzeba przyznać, że średnia prędkość spada w takich miejscach drastycznie. Jest co prawda równo i gładko, ale bynajmniej nie prosto. A ponieważ kierowca też się chce pozachwycać przy robocie, więc prowadzi jakby miał "elkę" na dachu i obfity biust na kierownicy. Dopełnieniem filmu o zwolnionym tempie jest natręctwo pokładowego fotografa, który nie przepuści żadnemu punktowi widokowemu.
Na jednym z takich punktów (African curios, nieopodal Heldsingen Place) odkryliśmy tajemnice po trzykroć oryginalnych, mahoniowo certyfikowanych rzeźb i innych masek. Nieco na uboczu stała ciężarówka z zabudową typu chłodnia. Wsunąłem wzrok przez uchylone drzwi i zobaczyłem (co nie było wcale takie łatwe w półmroku) dwoje młodych tubylców, którzy bejcą i pastą do butów patynują blade figurki.
Zatrzymaliśmy się na dłużej w Camps Bay zachęceni w miarę elegancką promenadą i gwarną wibracją kurortu. Spacer po bulwarze, a następnie plaży, nie trwał jednak zbyt długo, jako że wietrzysko do spółki z drobny piaskiem smagały niemiłociernie®, depilując trwale najbardziej nawet męskie z włochatych łydek. Schronienie dał nam taras w Conquista Bar, ale i tak trzeba było uważać, żeby pianka z cappuccino nie odleciała w błękitną dal.
Jadąc przez Clifton, Bantry Bay, Sea Point i Green Point (hm, nie znaleźliśmy żadnego sklepu z bigosem i kiełbasą ;-) ) dotarliśmy do znanego nam już Waterfront. Przygnała nas tu chęć zajrzenia do spektakularnego, jak głosiły reklamy i nie całkiem aktualne przewodniki, oceanarium. Bogdan co prawda stwierdził, że woli szprotki przemykające co chwila po deptaku i na nim zacumował, ale pozostała trójka udała się z rzeką dzieciaków wszelkich maści i języków na podglądanie podwodnego królestwa.
Ciężko jest być zaskoczonym, jeżeli widziało się już kilkanaście przybytków tego typu na różnych kontynentach, niemniej przyklejanie nosa do szyby akwarium i stukanie palcem do Nemo sprawia nieustającą przyjemność. Bez względu na wiek...
Zgarnęliśmy z ławeczki Bogdana (podobno czytał...), kupiliśmy jakieś jedzonko na wynos i po drodze na parking przemierzyliśmy olbrzymie i luksusowe Victoria Wharf Shopping Center (to przerażające, jak wiele marek znanych nam ze kraju złotówkowego na tym końcu świata również jest obecnych).
Jako że dzień miał się już ku końcowi zachcieliśmy zakosztować kolejnej turystycznej atrakcji z serii "must do" i pojechaliśmy oglądać zachód słońca ze Wzgórza Sygnałowego. Ze szczytu roztacza się widok na Kapsztad, na Górę Stołową (jak z Gubałówki na Giewont niemalże), a nawet na Robben Island ("must do" - no bo przecież Mandela tam odsiadywał! - które zignorowaliśmy). Wspinaliśmy się po wąskiej drodze, żałując, że nie nabyliśmy po drodze flakonika z Merlotem i czterech kieliszków. Na szczycie Minister Parkingu przymilnie wskazał nam ostatnie wolne miejsce, zaryglowaliśmy drzwi i poszliśmy w teren. Oprócz części zamkniętej dla publiki (chyba jakieś instalacje wojskowe), kilku kiosków z tym i owym, z osiem stolików piknikowych, oraz żółta rameczka do robienia "pocztówek" z Table Mount, taka sama jak na dole, w Waterfront. Część wzgórza skierowana na zachód, a więc w stronę, w którą z dużą dozą prawdopodobieństwa skieruje się słoneczko jeszcze przed zachodem, pokrywała dziwna plastikowa sitka, podobna do tych, jakie rozkłada się na skarpach wzdłuż świeżo wybudowanych autostrad. Domyśliliśmy się, że codziennie tylu amatorów romantycznych uścisków sadza tutaj swe wybranki, że wszelkie formy życia roślinnego zostały stringami doszczętnie zgładzone i gdyby nie zabezpieczenie, to osuwiska ziemi już dawno pogrzebałyby leżące u podnóża Sea Point.
Rozsiedliśmy się i my w oczekiwaniu na kulminację. Za naszymi plecami rozstawiał się Ikamva Marimba Band (pięciu hebanowych dryblasów w wielkanocnych koszulkach) mający za zadanie umilić koktajlowy wieczór jakimś bardzo ważnym garniturom z identyfikatorami na korporacyjnych smyczach. Na parkingu robiło się co raz tłoczniej. Słuchając pluszowych dźwięków ksylofonów świdrowaliśmy wzrokiem styczną nieba z oceanem, ciesząc się ciepłym wiatrem (wietrzyskiem!) i rozprawialiśmy o pogmatwanej historii oraz niepewnej przyszłości tego fascynującego kraju.
Tymczasem od zachodu, tuż nad linią wody, pojawiła się i zaczęła rosnąć szara pierzynka, która nasza gwiazda najpewniej zamierzał przykryć się nocą chłodną. A to oznaczało, że żadnego topienia się czerwonej tarczy w oceanu tafli nie budiet. Zarządziliśmy odwrót. Jak się okazało czysto teoretycznie.
Próba wyjazdu samochodem ze swojego miejsca ograniczyła się do kilkudziesięciu centymetrów. Pan Minister Parkingu całkowicie stracił kontrolę nad wjeżdżającymi, wyjeżdżającymi, parkującymi, wysiadającymi, kłócącymi się i trąbiącymi na wszystkie strony świata. Przez pierwszy kwadrans pokonaliśmy jakieś półtora metra, za to nagadaliśmy się jak w składzie węgla. I wtedy w Bogdana wstąpił duch kierowniczo-koncyliacyjny i ruszył w teren oczyścić przedpole. Chodził od auta do auta, prosił, tłumaczył, pokazywał, podpowiadał, przepychał niemalże. Problem polegał na tym, że na ostatnim odcinku wąskiej drogi rogaci (z całą pewnością mieli takie duże, skręcone w precel podhalański rogi!) kierowcy zaczęli parkować po obu jej stronach. Dystans, który między nimi pozostawał, teoretycznie pozwalał na przejazd auta, ale pod warunkiem, że w tym samym czasie ktoś nie chciał do góry, a ktoś inny w dół...
Jakimś cudem jednak Bogdanowi udało się tak poukładać te puzzle (nawet policyjny radiowóz musiał zawrócić na podjeździe), że powolutku, powolutku zaczęliśmy turlać się w stronę miasta.
Na małej przełęczy między górami Stołową i Sygnałową skręciliśmy jednak w prawo, na zachód, żeby wyjechać nad ocean, jeszcze raz, na pożegnanie, objechać wzgórze, upewnić się, że słoneczko zaszło szaro i banalnie, no i odwiedzić stację benzynową, jako że w ostatniej chwili przypomniało nam się, że steki co prawda w lodówce mamy, ale na sucho nijak przełknąć się nie dadzą. Dobranoc...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (20)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Multimedia (1)
  • rozmiar: 0,00 B  |  dodano
     
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2017-02-10 06:35
Dzisiaj byłam na zachodzie słońca choć o poranku ale byłam przede wszystkim na artystycznej stronie Pani Marty!
Podziwiam talent ...
 
Konyack
Konyack - 2017-02-19 22:53
Jak mi źle i szaro, to też sobie wchodzę na stronę Marty. Albo do jej pracowni ;-)
 
Rodztrosk
Rodztrosk - 2017-02-20 15:05
Piekne czy straszne ? Dziwadla flory zepchniete na sam dol mapy
 
danach
danach - 2017-02-28 12:09
Pomysł w akwarium aby być wewnątrz oceanicznych czeluści fantastyczny !
 
 
Konyack
Jacek Konieczny
zwiedził 7% świata (14 państw)
Zasoby: 116 wpisów116 184 komentarze184 1295 zdjęć1295 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
02.01.2017 - 20.01.2017
 
 
11.09.2015 - 24.09.2015
 
 
01.02.2015 - 09.02.2015