Geoblog.pl    Konyack    Podróże    PERU - na południe od Limy.    Jedziemy do Paracas z Limy i trochę się dziwimy, czyli jednak czymś się to różni...
Zwiń mapę
2015
12
wrz

Jedziemy do Paracas z Limy i trochę się dziwimy, czyli jednak czymś się to różni...

 
Peru
Peru, Paracas
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11833 km
 
No, nareszcie jakieś dłuższe wietrzenie nam się przydarzyło! I to w dodatku w komplecie z naszą domową młodzieżą :-)
W Limie wylądowaliśmy wczoraj po 19. Z bagażami i stemplem w paszporcie taksówka zabrała nas do SMHotel (dzielnica San Miguel, 15 min jazdy). Oczarowało nas to, że samochodem wjechaliśmy do... recepcji. Pokoje niewielkie, ale czyściutkie i z super wygodnymi łóżkami – dokładnie to, co potrzebne po blisko dwudziestogodzinnej podróży. Moją uwagę przykuła tylko interesująca stolarka okienna, a właściwie to jej brak – duże, szklane tafle przytwierdzone były do otworów okiennych kawałeczkami kątowników i nawet nie uszczelnione na zetknięciu z murem.
Po śniadaniu wróciliśmy taksówką na lotnisko po to, by wypożyczyć samochód – okazało się, że jest to tańsze niż płacenie za dodatkowy dzień wynajmu. Pół godziny przed planowanym, bo już o 10, czasem wyjechaliśmy z Alamo Rent-a-car Toyotą RAV4 w kolorze kurzu ulicznego.
Wiedzieliśmy, że po drodze do Paracas będziemy przejeżdżać w pobliżu Pachacamac, przedinkaskiego kompleksu archeologicznego. Ale żeby nie było zbyt nudno, to zamiast pojechać drogami głównymi skręciliśmy w lewo i pojechaliśmy przez miasto i to tak troszkę dookoła...
Peryferyjne dzielnice 10. milionowej Limy nie są bynajmniej zielonymi oazami klasy średniej, pełnymi małych domków z ogródkami i pieskami. Całkowity brak zamysłu urbanistycznego i nadzoru budowlanego, w połączeniu z niczym nieskrępowaną swobodą w doborze materiałów (recyklingowe też mile widziane) oraz latynoską nonszalancją w kwestii porządku i czystości tworzy mieszankę, która po prostu demoluje poczucie europejskiej estetyki. Dopełnieniem całości jest drogowa wolna południowoamerykanka... Niemniej całość jest dość zabawna i doskonale pomaga oderwać się od tej rzeczywistości, z której, w ramach odpoczynku, właśnie wyjechaliśmy.
Nasz pokładowy Garmin też w pewnym momencie przeszedł chyba w tryb „maniana”, bo wyprowadził nas z miasta i to tak skutecznie, że po pół godzinie jeżdżenia pomiędzy hacjendami droga skończyła nam się na zamkniętej bramie do imć Pedrito. Sytuację uratował darmowy nawigator zainstalowany w telefonie :-)
W przydrożnej wioseczce bez nazwy, ale za to z końmi pod sidłem przywiązanymi przed oberżami, zatrzymaliśmy się z zamiarem spożycia. Indiański-hiszpański zaowocował „zupą”, która okazała się być plastrami ziemniaków polanymi niby-szczawiowym sosem, oraz smażoną rybą z ryżem, która okazała się rybą z ryżem. Rachunek opiewał na 46 soli, czyli około 50 złotych. Pożegnaliśmy się z karczmarzem (który nawet szarmanckim gestem pootwierał drzwi wsiadającym do samochodu dziewczętom.
Kilkadziesiąt minut później, czyli ponad dwie godziny po planowanym czasie, stanęliśmy u wrót stanowiska archeologicznego Pachacamac – ponoć pierwszego w całym Peru. Niemal całe rozległe wzgórze nad oceanem zajmują stopniowy odkopywane z piachu pozostałości wczesnoinkaskkiego miasta. Bardzo miłą niespodzianką okazał się to, że mogliśmy wjechać na teren samochodem i przemierzać niemałe odległości pomiędzy poszczególnymi kompleksami budowli na kołach.
Kolejne godziny upłynęły nam na pokonywaniu autostrady panamerykańskiej w kierunku południowym. Jedyne emocjonujące momenty tej drogi, to opłacanie myta na bramkach postawionych w poprzek drogi (tak, tak – oprócz Polski i Chile jest jeszcze jeden taki kraj!) oraz przejazd przez Chincha Alta, gdzie kończy się dwupasmówka i cały ruch tranzytowy wpada do mieściny rozciągniętej wzdłuż wąskiej drogi, przy której dodatkowo toczy się całe życie towarzysko-gastronomiczno-handlowe...
Przed godz. 19. dotarliśmy do Paracas, do Bamboo Lodge, posadowionego przy nadmorskim deptaku, urokliwego, bezpretensjonalnego hoteliku, z przemiłą obsługą, która już po kwadransie od naszego przyjazdu mogła się wykazać inwencją przy otwieraniu drzwi do pokoju, w którym beztrosko zatrzasnęliśmy klucze... Pierwsza kolacja w Peru składała się w całości z przepysznego ceviche oraz buteleczki chilijskiego savignon blanc.
Zgodnie z zaleceniami dietetyków po posiłku wyruszyliśmy (i to romantycznie, bez dzieci...) na deptaczek. Szliśmy tak sobie, i szliśmy, aż z oddali zaczęła nas dobiegać głośna muzyka i zagajenia jakiegoś wodzireja w dziwnie znajomej linii intonacyjnej. Po kilku chwilach nie mieliśmy już wątpliwości, że zmierzamy w kierunku jakiejś dużej polskiej imprezy. Kiedy przeniknęliśmy do ogrodu przy plaży jednego z eleganckich hoteli okazało się, że podsumowanie swojej podróży motywacyjnej ma tutaj polski oddział Toyoty, a tourleader'em jest Mikołaj Jeżak, nasz kolega i współmiłośnik podróżowania z firmy InDreams. Jakież było jego (a i nasze) zdziwienie gdy zobaczył nas niespodziewanie na drugim końcu świata. Nie chcieliśmy przeszkadzać mu w pracy, więc po krótkim, acz gorącym powitaniu, wróciliśmy do naszego bambusowego hoteliku. Dobranoc...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2015-09-30 19:43
Świat jest mały...
 
Iza
Iza - 2015-10-04 15:40
Może i mały, ale zawsze można gdzieś tam daleko spotkać rodaka :)
 
Iza
Iza - 2015-10-04 15:56
...ii tylko sprzętu archeologicznego zapomnieliście zabrać...? Jakieś łopatki, czy coś?
 
 
Konyack
Jacek Konieczny
zwiedził 7% świata (14 państw)
Zasoby: 116 wpisów116 184 komentarze184 1295 zdjęć1295 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
02.01.2017 - 20.01.2017
 
 
11.09.2015 - 24.09.2015
 
 
01.02.2015 - 09.02.2015