Droga pogodo, dziękujemy Ci, jesteś śliczna! Błękitne niebo z kilkoma białymi chmurkami - dziś nazywasz się Lotna :-)
Jedziemy do sąsiedniej miejscowości u podnóża lodowca Fox. Dzisiejsza noc wyraźnie dała nam uświadomiła, że lądolód utrzymuje się tutaj na tak małej wysokości, gdyż ma zapewnione doskonałe warunki - odpowiednik naszego września, a tu już przymrozki!
Czekają tu na nas młodzi piloci, wyglądają na studentów, ale podobno umieją już prowadzić helikopter. Przekonamy się.
Wsiadamy do czteromiejscowego Hughes 500c i już po chwili czujemy się jak w szklanej windzie. Ruszamy pionowo w górę. Potem nad lasami dolatujemy do białych połaci, aby obejrzeć lodowiec z góry. To co wczoraj było kupą brudnego śniegu, dziś jest magiczną krainą. Widzimy popękaną, pofałdowaną, pełną zmarszczek i rozstępów powierzchnię lodowca. Dla kobiety to jest problem, ale lodowiec dzięki temu, że się starzeje jest coraz ciekawszy i bardziej malowniczy.
Podziw dla pejzażu w dole zmieszany jest z emocjami, bo helikopter walczy trochę z wiatrem (upss!), więc z ulgą lądujemy na śnieżnobiałej polanie. Okulary przeciwsłoneczne są tu nieodzowne. Cieszymy się jak dzieci, że chodzimy po "nie zdobytym" jeszcze skrawku ziemi. Z góry pozdrawiają nas mister Cook - najwyższy szczyt Nowej Zelandii, 3754 m. wys. i Tasman, największy lodowiec, 29 km długości. Za chwilę dostajemy nasze zdjęcie, które pilot zdążył już zrobić nam i wydrukować na małej drukarce schowanej pod fotelem, w helikopterze.
Wracamy do warczącej maszyny. Powrót nad doliną górskiej rzeki i precyzyjne lądowanie zajmują nam kilka minut. Szkoda. Całość wycieczki to pół godziny emocji. Trochę strachu, ale najwięcej podziwu dla tego wspaniałego wynalazku jakim jest helikopter i zachwytu lodowcem, który widziany z góry pokazuje swą prawdziwą niemłodą, ale jakże piękną twarz, a nie tylko koniec niezbyt czystego jęzora…
Resztę dnia spędzamy w samochodzie. Pokonujemy 550 km, trasą nr 7 a potem nr 70. Ostatnie 100 km to kraina hodowców. Mijamy olbrzymie stada krów, owiec, różnych jeleniowatych i cudownych, przemiłych, przeuroczych, przesympatycznych alpak. Docieramy wieczorem na wschodnie wybrzeże do Kaikury. Śpimy na kampingu „Top 10”. Dla nas to jest to "top", jeśli chodzi o cenę - 72 NZD. Nieźle, jak na miejsce przy torach, ale jesteśmy w miejscowości, w której na stałe mieszka 3600 osób, a przyjeżdża 800 000 turystów rocznie. Chyba powinniśmy się cieszyć, że w ogóle jest dla nas jakieś miejsce.