Nasi przyjaciele odjechali wcześnie rano w stronę Fjordlandu. My też mieliśmy ambitne plany, aby polatać awionetką i podziwiać lodowce z góry, ale szare deszczowe niebo cofnęło nas z powrotem do łóżek. Ot, lekcja pokory od natury.
Mamy dzięki niej okazję dokładniej obejrzeć nasz kamping (przypomnijmy: Rainforest) i zachwycić się tym miejscem. Roślinność jest tu niezwykle bujna. Na pniach drzew egzystuje mnóstwo pnączy, mchów i porostów. Wszystko to wspina się jedno po drugim walcząc o dostęp do światła. Botaniczna wojna światowa do ostatniej kropli soków!
Obowiązek turysty wzywa nas jednak do wędrowania, więc dojeżdżamy 4 km do parkingu, z którego zaczyna się szlak prowadzący do lodowca Franza Josefa. Wycieczka trwa 1,5 godz. Idziemy w deszczu rozległą kamienną doliną. Jeszcze 20 lat temu był tu początek lodowca, który cofnął się teraz o ponad kilometr.
Z odległości ok. 400 m. możemy popatrzeć na kupę brudnego śniegu. Dobrze, że tablice informacyjne pouczają nas, że powinniśmy się zachwycić. Choć cel naszej wycieczki rozczarował nas nieco, to sama droga do niego, nawet pokonana w deszczu dała na dużo radości. Wielkie głaziska porośnięte zielonym mchem, wodospad wypływający ze skał pokrytych bujną roślinnością warte są spaceru. Drugą część dnia spędzamy w kawiarence z dostępem do internetu. Rezerwujemy też przelot helikopterem. Znaleźliśmy lokalną firmę Heliservices www.scenic-flights.co.nz, tańszą od rozreklamowanego wszędzie Helicopter Line i stwierdziliśmy, że poznamy smak latania wielkim wentylatorem. Może jutro pogoda okaże się dla nas łaskawsza?