Punktualnie o 13:40 sarniooka stewardessa w bordowym toczku Emirates Airlines po raz ostatni sprawdziła klamry na podbrzuszach pasażerów i sama zajęła pozycję startową. Potrzęsło, pohuczało i poniosło w kierunku Kambodży. Tym razem oprócz Marty i mnie w skład załogi weszli Beata i Piotr Rozbiccy.
Ale żeby nie było tak przewidywalnie i prosto, to postanowiliśmy polecieć zakosami: przez Dubaj, Hong Kong i Bangkok...
Lot jak lot: jedzenie z łokciami przy żebrach, dwa nowe filmy, jakieś winko, wyprawa do toalety... O 22:15 czasu lokalnego zeszliśmy schodkami do autobusu, którym następnie dobry kilka minut zwiedzaliśmy okolice pasa startowego zanim udało nam się w końcu znaleźć odpowiednie drzwi i ustawić się w kolejce do odprawy paszportowej. Troszkę to trwało (wiadomo, trzeba uważać, żeby wrogi, liberalny element nie przeniknął do kraju), ale w końcu nastąpiło oczekiwane walnięcie tłuczkiem w kartę paszportu i można było zacząć poszukiwać drogi do wyjścia. Bagaże nadaliśmy od razu do Bangkoku, więc mieliśmy co prawda jeden problem mniej, ale i tak pokonanie tych hektarów przepychu zabrało nam dobrą chwilkę...
Lepka i parna noc Emiratów, szemrzenie przylotnych i odlotowców... Pierwsza różnica jaka rzuca się w oczy człowieka co to już z niejednego Airbusa purè jadł jest całkowity brak jegomości łapiących za rękawy z tajemniczym szeptem "taxi, taxi, sir". Za to po przekroczeniu szklanych drzwi długi rząd czyściutkich samochodów z żółtym kogutem na dachu gotów jest zawieźć podróżnego w żądane miejsce zgodnie z umiarkowanymi wskazaniami licznika, o dowolnej porze dnia i nocy.
Jako że zarezerwowaliśmy nocleg w przylotniskowym Holiday Inn Express stanęliśmy w pobliżu postoju i ćmiąc krajowego papierosa oczekiwaliśmy na przyjazd hotelowego busa. Wtedy też spostrzegliśmy, że istnieje alternatywny ogonek taksówek, wyróżniających się różowymi dachami. Po bliższym przyjrzeniu doszliśmy do wniosku, że nie są to jednak emisariusze nocnych klubów, tylko korporacja... damska. Szejk Muhammad ibn Raszid Al Maktum, wizjoner i spiritus movens dubajskiego przyspieszenia, zezwolił wszak kobietom na prowadzenie pojazdów mechanicznych (i to bez obecności męskiego członka rodziny na fotelu obok...), co miało umożliwić pobożnym muzułmankom przemieszczanie się po Emiratach (i to bez obecności męskiego członka rodziny na fotelu obok...).
Po dobrym kwadransie shuttle nasz w końcu dojechał i już po siedmiu minutach byliśmy na miejscu. Szybki check-in, małe piwo w barze i do łóżek. Dobrej nocy...