Wczorajsza uporczywa konsumpcja tarasowo-wołowa nie pozwoliła na zerwanie się o świcie, ale o ósmej trzydzieści siedzieliśmy już w naszym Nissanie skierowani dziobem ku skałom. Po czterech kilometrach skręt na Royal Natal National Park. Jazda w dół, przez kilka wioseczek i osiedli krytych blachą ondulowaną, z kozami, krowami, snującymi się kolorowymi postaciami (po jakich używkach wymyślają sobie oni te outfity?!), przydomowymi ogródkami i składowiskami rzeczy przedziwnych. Nagle na drodze zrobiło się biało, uroczyście, lekkie napięcie unosiło się w powietrzu – to odziani w białe koszule uczniowie szli na rozpoczęcie roku szkolnego.
Przejechaliśmy przez bramę parku narodowego (- How are you, sir? Please pay the entrance fee.). W budynku informacji turystycznej zostaliśmy zaznajomieni przez Pana Soczystowargiego z możliwościami pieszej eksploracji, pobraliśmy mapki oraz samotnego Argentyńczyka Briana i pojechaliśmy kilka kilometrów na parking. Przy wejściu na szlak do Tugella Gorge Trail stał strażnik z księgą rejestrową, w którą musieliśmy wpisać kto, dokąd, czy ma odzież przeciwdeszczową, o której wróci. No i jeszcze otrzymaliśmy karteczkę z numerami alarmowymi na wypadek wypadku.
Wspinaliśmy się wzdłuż solidnego strumienia – trochę przez las, trochę po łąkach, raz przez mostek, cały czas w niezwykłej scenerii. Przed oczyma stale ogromniał nam Amfiteatru, drogę zdobiły przedpotopowe, kwitnące protee, upstrzona porostami ściana kanionu po przeciwnej stronie opalizowała co raz to inaczej. Po ponad dwóch godzinach podchodzenia znaleźliśmy się w miejscu oznaczonym jak Tunnnel, gdzie skaliste ściany zbliżyły się do siebie na odległość ledwie kilku metrów, a woda szumnie pieniła się pomiędzy głazami na dnie. Kilkukrotnie wykazaliśmy się zręcznością koziczą przeskakując suchą stopą na drugi brzeg. W miejscu które stanowiło definitywny koniec wąwozu, a przynajmniej jego pieszej części niewidzialna ręka powiesiła na skale kilkunastometrową łańcuchową drabinkę. Po wspięciu się na nią mogliśmy wreszcie zobaczyć opisywany Devil's Tooth – skalną iglicę w równomiernej falbance Amfiteatru. No i fragment wodospadu Tugella (najwyższego w Afryce i drugiego na świecie), o wysokości 948 metrów!
Po zejściu na dno był krótki popas żywnościowy, połączony z krioterapią – wskoczyliśmy z Bogdanem w kąpielówki, a następnie pod wodospadzik. I pomyśleć, że na pierwszym roku szkoły aktorskiej syn Maciej uczył się przez dwa semestry jak wydawać z siebie emocjonalny, pierwotny, pozbawiony zahamowań krzyk. Według naszej metody można się tego nauczyć w sekundę...
Po dojściu do samochodu i odznaczeniu się w księdze rejestrowej nadgarstkowy licznik kroków podał rezultat naszego spacerku – ponad dwadzieścia sześć tysięcy... I może dlatego kolacja była krótsza niż zazwyczaj? Dobranoc...