Oj nie chce się dziś wstawać i ruszać do obowiązków turysty, czyli zwiedzać. Seattle szare i deszczowe.
Rozdzieliliśmy się, bo nikt nie miał siły na obejrzenie wszystkich propozycji. Monika i Bogdan pojechali do Museum of History and Industry (www.mohai.org). Dowiedzieli się tam, że nazwa miasta podchodzi od imienia mądrego Indianina, który nie walczył z "białymi", ale zaczął robić z nimi interesy. W ten sposób uratował życie swoim braciom i sprawił, że szybciej się zasymilowali.
Seattle zawdzięcza swój dynamiczny rozwój pomysłowi innego mądrego człowieka, który nazwał je bramą do Alaski. To tu dzielni poszukiwacze złota zaopatrywali się w żywność, psie zaprzęgi i wszystko co było potrzebne, aby przetrwać. To tu produkowano wszystkie towary dla nowych mieszkańców lodowej krainy.
Nasi przyjaciele wybrali się też na Underground Tour (www.undergroundtour.com). Wycieczka ta wymaga dobrej znajomości języka, bo jej urok polega na barwnej opowieści przewodnika o tym, jak w Seattle po wielkim pożarze w 1889 r. wybudowano miasto na zgliszczach nie usuwając ich, lecz zasypując. Przez to mieszkańcy najniższych kondygnacji, aby wydostać się ze swoich domostw musieli używać drabin, bo nagle zaczęli mieszkać pod ziemią.
Rodzina Koniecznych wybrała się do SAM-u, ale nie do Super Samu tylko do Seattle Art Museum, które okazało się.... słabe. Kolekcja to przypadkowa zbieranina. Właściwie nie było pracy, przed którą chciałoby się zatrzymać na dłużej. Wycieczkę uratował sklepik z dobrze zaopatrzoną księgarnią i przepiękną sprzedawczynią z fryzurą afro i tatuażami.
Jutro opuszczamy północno-zachodnią część USA. Aby godnie pożegnać tę wspaniałą krainę, w której zobaczyliśmy tak wiele piękna natury wybraliśmy się do Tap House Grill. To hałaśliwy, tłoczny lokal, gdzie podają 160 (sto sześćdziesiąt!) rodzajów piwa, a każdy, każdy jest z nalewaka. Napoje te mają piękne nazwy np. 10 beczek Apokalipsy albo Martwy czerwony mężczyzna. Na talerzach pysznią się wołowe żeberka takie jak jadał jaskiniowiec Flinston, a w telewizorach leci mecz bejsbolowy. Prawdziwie amerykański wieczór...