Nasze oregońskie muchy są bardzo zadowolone z dzisiejszego śniadania, bo zaczynamy wyjadać resztki z lodówki. Aż mlaskają z zadowolenia, ale do zmywania jakoś się nie garną.
Jutro przed jedenastą musimy oddać wysprzątane kampery, więc czas wracać do miasta. Jedziemy do Seattle przez Tacomę. Trzeba zjechać z naszej ulubionej drogi nr 101 w 104, potem na 3, a następnie na 16. Przejeżdża się wtedy przez płatny most (5 USD), ale nie trzeba pokonywać zatoki promem, co oszczędza czas.
W Tacomie jest wspaniała instytucja - muzeum szkła (www.museumofglass.org). Architektura budynku jest bardzo ciekawa. Już z daleka widać srebrny modernistyczny stożek. W jego środku odbywają się pokazy poskramiania roztopionej masy szklanej, którą artyści zamieniają w dekoracyjne naczynia lub fantazyjne stwory. Warto kupić więc bilet. Poza tym w ramach zwiedzania muzeum można obejrzeć most zawieszony nad torami kolejowymi, który jest jednocześnie galerią prac Dala Chihulego, artysty z Tacomy inspirującego się botanicznymi formami, a więc bardzo mi bliskiego.
Sklepienie mostu to przezroczysty płaski sufit, na którym autor porozrzucał tysiące szklanych meduz, koralowców i jeżowców. W salach muzealnych trafiliśmy na wystawę artystów z Australii. Pięknie zaaranżowaną i podświetloną. Tutaj wiedzą jak pokazać urodę tej kruchej sztuki.
Zainspirowani tym wspaniałym miejscem postanowiliśmy również wyrazić się artystycznie. Jacek wjechał na nieoczekiwaną nierówność. Nasz samochód zakołysał się tak mocno, że pół naszego serwisu wyleciało z szafki do zlewozmywaka, zamieniając się w kupkę zbitej porcelany. Cóż za wspaniały performance! Ile nas będzie kosztował dowiemy się po powrocie do wypożyczalni.
Niedaleko jest muzeum aut amerykańskich ulokowane także w ciekawej bryle architektonicznej przypominającej srebrną błyszczącą tubę. W holu obejrzeliśmy Lincolna z 1964 roku zrobionego dla papieża Pawła VI, ale dalej nie weszliśmy, bo nie ma wśród nas fana motoryzacji. Wygrała wizja spędzenia czasu w centrum handlowym.
Można tu popatrzeć na tłumy Azjatów robiących zakupy, ale pieniądze wydać trudno. Albo tandeta, albo drogo. Taki wybór mamy też w Polsce. Wypiliśmy więc kawę w Starbucksie. Nie wiemy jak smakuje w naszym kraju, ale Seattle jest ojczyzną tej firmy. Tu powstała pierwsza kawiarnia w 1971 roku. Gdyby kawa nie była podana w papierowym kubku byłaby całkiem Ok.
Ostatni nocleg spędzamy na kempingu sieci KOA w Tacomie. Jutro zostawimy walizki w hotelu przy lotnisku, który mamy już zarezerwowany, a potem pędzimy do Everett gdzie dowiemy się ile mamy dopłacić za naszą kamperową przygodę.