W planach był plażing, ale poranna mżawka i 17 stopni zrewidowała te zamiary. Ruszamy na północ. Ostatnie dwie muchy pożywiły się naszym śniadaniem i postanowiły dalej nam towarzyszyć. Po lewej stronie powinniśmy widzieć ocean, ale jest tam szara, zamglona niewiadoma. Tylko ptaki i właściciele psów zapuszczają się w tę otchłań i szybko znikają, być może na zawsze.
Ryzykujemy i też wchodzimy w chmurę na Cape Blanco. Jest tu zabytkowa latarnia, którą można zwiedzić, ale poprzestajemy na rozmowie z siwobrodym wolontariuszem z wytatuowaną flagą USA na lewej łydce. Zachwala atrakcyjność tej okolicy i nie rozumie naszych narzekań na pogodę. Powinniśmy przecież wiedzieć, że tak jest na wybrzeżu i cieszyć, że nie ma silnego wiatru. No trudno, kostiumy kąpielowe sparcieją w walizkach.
Kontynuujemy podróż drogą 101 na północ. Na odcinku pomiędzy miastami Coos Bay i Florence wybrzeże pokrywają olbrzymie ruchome wydmy. Słowiński Park Narodowy, tyle, że z amerykańskim rozmachem. W wielu miejscach można wypożyczyć czterokołowce lub zapisać się na wycieczkę specjalnym samochodem, aby poszaleć w tej wielkiej piaskownicy. My, ekologicznie, robimy krótki spacer ścieżką Taylor Dunes Trail rozpoczynającą się przy kempingu Carter Lake. Tropimy ślady psa, zgadujemy gdzie robił siku i nabieramy do butów po kilogramie piachu.
Dalsza jazda samochodem to uczta dla oczu. Słońce wreszcie wzięło się do roboty i oświetla nam stromy brzeg oceanu i olbrzymie skały moczące brzuchy w kobaltowo-szarej wodzie. Białe domki podziwiają oknami malownicze zatoczki. Jest dużo kempingów, miasteczek wypoczynkowych, ale nie ma tłoku. Każdy może mieć swoją plażę, kamienistą lub piaszczystą, nie trzeba stawiać parawanu. Droga jest kręta, więc kierowcom nie jest łatwo, muszą patrzeć na szary asfalt, szkoda mi ich.
Atrakcji turystycznych nie ma tu wiele. W Newport jest Oceanarium z oszklonym tunelem, nad którym pływają wielkie ośmiornice. Szesnaście kilometrów na południe od Yachats, w Sea Lion Caves ( www.sealioncaves.com), za osiem dolarów można oglądać lwy morskie, ale nam wystarcza piękno okolicy i jazda naszym poczciwym wozem cygańskim.
Nocleg planujemy na kempingu sieci KOA w Lincoln City. Jest położony nad jeziorem wśród drzew. Na nasz widok, w recepcji, uśmiecha się siedemdziesięcioletnia pani w berecie ze złotych cekinów. Jesteśmy zaskoczeni, bo informuje nas, że jest kłopot z miejscami. Właśnie zaczął się ostatni weekend wakacji i wszystkie rodziny z dziećmi postanowiły spędzić go na wybrzeżu.
Czarujący wygląd naszych panów znów sprawia, że znajduje się nadprogramowe miejsce na trawniku. Prowadzi nas do niego jeszcze starszy niż recepcjonistka pan w spodenkach na szelkach. Wciąż nie możemy się, przyzwyczaić do widoku tak wielu pracujących starszych osób. Nie wiemy, czy chcą, czy muszą to robić, ale są zawsze bardzo mili i lubią pożartować. Sprawiają wrażenie, że lubią swoje zajęcie...