W ramach pożegnania z Grand Teton idziemy na krótki, poranny spacer nad jezioro Jackson. Jesteśmy sami. Przejrzysta woda pozwala ocenić jak blisko brzegu jezioro staje się przepastnie głębokie. Niestety pora wracać...
Od samochodu dzieli nas 30 metrów ścieżki wiodącej przez las. Idę pierwsza i nagle zwalniam, bo siedem metrów przed sobą widzę dużego, brązowego pieska. Upss, to nie jest piesek - mam przed sobą sympatyczną mordę misia! Siedzi i jest chyba zaskoczony tak, jak ja.
Jest młody, ma ok 120 cm wysokości. Mam w ręku kamerę, ale w głowie ruszyła już w wielkim tempie spanikowana chmara myśli. Gdzie jest jego mama? Czy ten film wart jest misiowych pazurów wbitych w moje świeżo wyprane spodenki? Stwierdzam, że nie i wycofuję się w stronę rodziny podążającej w mym cieniu. Od razu wiedzą, że zobaczyłam coś strasznego - moje oczy dawno nie były takie duże. Boimy się, ale wiemy, że nie można uciekać i wrzeszczeć. Ciekawość i brak wiary w moją spostrzegawczość każe im zrobić kilka kroków do przodu.
Jacek bierze ode mnie kamerę, bo wiadomo, jest najodważniejszy. Zobaczyli go, oddalającego się w gęstwiny leśne. A więc jednak to nie była moja fantazja, mam świadków. Ależ trafił nam się miły osobnik! Nie ma zdjęcia, ani filmu, ale skóra cała, a wspomnienia zostaną, oj zostaną na długo.
Wyjeżdżamy z parku wschodnią droga nr 191 podziwiając jeszcze przez godzinę piękno tego miejsca i kreatywność rzeki Snake w tworzeniu zatoczek i wysepek. Architektura miasteczka Jackson, do którego wpadamy na kawę, sprawia, że wspominamy westerny, choć dyliżans jest tylko jeden i wozi turystów a przed drewnianymi domkami parkują tylko pick-up'y. Naszą uwagę zwracają cztery bramy zbudowane z jelenich poroży ozdabiające mały park w centrum. Panowie sugerują, że to chyba Skwer Żoninej Wierności...
Ruszamy w kierunku Rexburg - miasta, w którym chcemy obejrzeć niedźwiedzie, ale już bez porannych emocji czyli niestety, ogrodzone. Trzeba przedrzeć się przez przełęcz Teton (2570 m.n.p.m.) drogą nr 22 paląc hamulce. W Rexburgu nie ma żadnych reklam i mieszkańcy też nie wiedzą gdzie są te misie, więc poddaję adres (www.yellowstonebearworld.com), gdzie można znaleźć wszystkie informacje na ten temat.
Misiowe safari to krótka przejażdżka własnym samochodem, po ogrodzonym terenie. Najpierw mijamy bizony i różne jeleniowate wśród, których króluje biały kozioł śnieżny i jeleń albinos z imponującym porożem. Są też śliczne, bielusieńkie i włochate kozy górskie i wilki. Na deser zagroda gdzie spaceruje bądź leży sześćdziesiąt jeden grizzly i czarnych baribali. Okna w samochodzie, jak się domyślacie, muszą być zamknięte. Proponuję wcześniej umyć szyby, aby oszczędzić czas na retuszowaniu zdjęć w Photoshopie.
Dalsza część zwiedzania zadowoli małe dzieci: jest misiowy żłobek (w którym niestety widać oznaki choroby sierocej), można pogłaskać młode jelonki, niemiłosiernie grubą świnkę wietnamską i zakupić pluszową pamiątkę spotkania z "dziką przyrodą" lub piżamę w łosie. Dla tych, którzy nie zdążyli wcześniej, to ostatnia okazja kupienia prezentu z napisem Yellowstone.
Nocleg zaplanowaliśmy na campingu w Arco (ok. 90 mil dalej), do którego docieramy wraz z ostatnimi promieniami słońca. Jacek zdążył jeszcze złapać aparat i pobuszować wśród samochodowego złomu porzuconego za stodołą.