WSPOMNIENIA UKOCHANĄ RĄCZKĄ ŻONY MARTY SPISANE....
Dziadkowie i psy pomachali nam na pożegnanie. Za furtką rozpoczyna się nasza nowa trasa. Jedna z dłuższych. Trzeba przelecieć przez ocean atlantycki, potem mamy zamiar pokonać wynajętym w Seatle kamperem ok. 4500 kilometrów. Gwoździem programu jest Yellowstone, ale chcemy zobaczyć też kilka innych parków narodowych w północno-zachodniej części USA. Będziemy w stanach Washington, Montana, Wyoming, Idaho, Oregon i Kalifornia. W drodze powrotnej chcemy spędzić kilka dni w mieście Nowy Jork. Prezydent jest już poinformowany, czerwone chodniki przygotowane...
Nasza ekipa składa się z sześciu osób. Sami dorośli, ale reprezentujemy dwa pokolenia. Na wyposażeniu mamy więc pasy podtrzymujące kręgosłup, karty do brydża i grę w Pokemony. Monika, Marta, Martyna, Bogdan, Jacek i Maciej. Wszyscy pełni entuzjazmu, ale póki co, trzeba założyć podkolanówki przeciwżylakowe, bo przed nami trzy przeloty, w tym dwa naprawdę długie.
Pierwsza przesiadka w Helsinkach. Potem prawie dziewięciogodzinny skok do Nowego Jorku. Samolotowe jedzenie i świetnie widoczna Grenlandia pod skrzydłami. Sama nie wiem co lepsze. Na lotnisku, zaraz po wyjściu z samolotu rozpoczyna się wyścig do odprawy paszportowej. Warto popędzić, bo kolejka jest rzeczywiście długa. Chwalimy się swoimi liniami papilarnymi i za chwilę możemy odetchnąć, bo wszystkich przepuszczają. Moje torebki z kaszą gryczaną i jaglaną, wwożone do USA nie zostały uznane za materiał wybuchowy. Hura, będziemy mieli co jeść. Do Seatle docieramy po kolejnych pięciu godzinach lotu, ok. 22:00. Miła pani z hotelu Sutton Suites zabiera nas z lotniska samochodem i już po dziesięciu minutach jesteśmy w pokoju. Pora spać, choć działamy jeszcze według europejskiego czasu i właśnie jest dla nas ok. 6:00 rano. Jednak zmęczeni podróżą z wdzięcznością przyjmujemy ofertę białej pościeli.